Partnerka Zillmann ujawniła kulisy rozstania

Cena świateł sceny: głośne pożegnanie Katarzyny Zillmann

Życie sportowca, zwłaszcza tego na olimpijskim poziomie, jest z zasady wymagające i skupione na celu. Ale kiedy tylko sportowiec wchodzi do świata show-biznesu, reguły gry drastycznie się zmieniają. Nagle liczą się nie tylko medale, ale też prywatne relacje, które stają się publicznym towarem. Doskonale pokazała to historia Katarzyny Zillmann, srebrnej medalistki z Tokio w wioślarstwie, i jej wieloletniej partnerki, Julii Walczak.

Przez długi czas ich związek był otwarty i widoczny. Obie panie chętnie pokazywały się razem, stawały na ściankach, a Julia aktywnie wspierała Katarzynę. To był ważny, pozytywny obraz w polskim sporcie i mediach. Walczak nie ukrywała dumy ze swojej partnerki, a ich relacja była wielokrotnie opisywana w mediach. Kiedy Zillmann zdecydowała się na udział w popularnym programie "Taniec z gwiazdami", Julia Walczak była tam obecna – na próbach, za kulisami, na widowni. To był stały element ich wspólnej, publicznej historii.

Zniknięcie na widowni i lawina plotek

Problem w tym, że show-biznes i sport to dwa różne światy. W sporcie liczy się wytrzymałość. W show-biznesie – ciągłe paliwo do plotek. I to paliwo zaczęło się pojawiać. Stopniowo, niemal niezauważalnie, obecność Julii Walczak w studiu zaczęła zanikać. Im dalej w program, im bardziej zbliżał się finał, tym rzadziej Julia pojawiała się, by dopingować partnerkę. Brak jej wsparcia podczas samego półfinału, momentu kulminacyjnego, był już sygnałem zbyt głośnym, by media mogły go zignorować.

Wtedy ruszyła lawina spekulacji. Dziennikarze i internauci zaczęli łączyć fakty: rzadsza obecność Julii Walczak, do tego zachowanie Katarzyny Zillmann na parkiecie, a konkretnie jej bliska, emocjonalna relacja z taneczną partnerką, Janją Lesar. Sceny, w których Zillmann i Lesar okazywały sobie wzajemne wsparcie, włącznie z publicznymi, gorącymi gestami, były natychmiast wyłapywane przez kamery. Dla mediów stało się to dowodem na to, że coś jest nie tak w życiu prywatnym medalistki. Całowanie się na antenie, w połączeniu z brakiem jej dotychczasowej partnerki na widowni, było dla prasy gotowym scenariuszem rozstania.

Lakoniczne potwierdzenie i koniec pewnej historii

Choć plotki w mediach rosły z tygodnia na tydzień, oficjalnego komunikatu nie było. I jak to często bywa w erze internetu, prawda wypłynęła nieoficjalnie, za pomocą bardzo krótkiego, lakonicznego komentarza w mediach społecznościowych. 

Nieaktualne jak coś. -napisała

To nie był wywiad na okładce ani oświadczenie prasowe. Była to krótka notka Julii Walczak pod jakimś wcześniejszym postem, który kiedyś z dumą opisywał ich relację.

Kiedy 5 lat temu poderwałaś dobrze rokującą wioślarkę, a teraz masz medalistkę olimpijską, która wystąpi w "Tańcu z gwiazdami". - napisała wtedy

Choć treść tego zdania nie była długa ani dramatyczna, jej ton i fakt, że się pojawiła, wystarczyły, by potwierdzić medialne spekulacje: związek Katarzyny Zillmann i Julii Walczak, który przez lata był jednym z bardziej rozpoznawalnych w polskim środowisku sportowym i medialnym, dobiegł końca.

Cała ta sytuacja pokazuje brutalnie, jak działa mechanizm show-biznesu. Nawet najsilniejsza więź, która przetrwała rygory olimpijskiego treningu, może zostać wystawiona na ciężką próbę przez presję telewizyjnego studia, konieczność kreowania emocji i ciągłą obecność kamer. Choć Zillmann i Walczak znikają ze ścianek jako para, ich historia staje się kolejnym dowodem na to, że świat celebrytów nie oszczędza nikogo, a cena za sławę czasem bywa bardzo prywatna.