Polacy znają ją z "Na Wspólnej", teraz przerwała milczenie ws. niepełnosprawnej córki. Słowa rozrywają serca
Znana artystka, której talent podziwiają miliony, ujawniła bolesną prawdę o swoim życiu prywatnym. Po raz pierwszy tak szczerze opowiedziała o macierzyństwie w wyjątkowo trudnych warunkach.
Lucyna Malec: życie pomiędzy sceną a codziennym heroizmem
Lucyna Malec to nazwisko, które od lat mocno rezonuje w polskiej telewizji. Większość widzów kojarzy ją z ról, które zyskały status kultowych – od sympatycznej Grażyny Nowikowej w "Bulionerach" po stałą obecność w obsadzie "Na Wspólnej" jako Danuta Zimińska od 2006 roku. Jej zawodowy życiorys jest bogaty. Obejmuje inne popularne seriale, takie jak "Hotel 52" czy "O mnie się nie martw", ale też poważne role dramatyczne, choćby w filmie "Mój Nikifor". W pracy Lucyna Malec nie może narzekać na nudę ani brak propozycji – jest to artystka spełniona i ceniona przez publiczność.
Jednak za tą stabilną karierą i uśmiechem z ekranu kryje się historia prywatna naznaczona ogromnym ciężarem. Niemal trzy dekady temu aktorka stanęła na ślubnym kobiercu z długoletnim partnerem. Szczęście było pełne, gdy dowiedzieli się, że zostaną rodzicami. Niestety, radość ta została brutalnie przerwana. Podczas porodu rozegrał się dramat, którego konsekwencje okazały się zbyt trudne dla męża Lucyny, który ostatecznie nie udźwignął tej sytuacji. Aktorka została sama z córką, a jej życie stało się ciągłą walką i troską.

Prawda o macierzyństwie i córce Zosi
Przez lata Lucyna Malec unikała publicznego rozmawiania o swojej córce, Zosi, która choruje na porażenie mózgowe. Choć dla bliskiego otoczenia stan zdrowia dziewczynki nie był tajemnicą, aktorka potrzebowała czasu, by móc o tym mówić bez łez i zbędnych emocji. Dopiero później, po namowach dziennikarki Krystyny Pytlakowskiej z magazynu "Viva!", zdecydowała się opowiedzieć swoją historię. Wspomina to jako ważne i pozytywne doświadczenie, które stało się pewną pamiątką.
W obszernym wywiadzie dla "Plejady", który przeprowadził Michał Misiorek, Malec otworzyła się na temat swojego macierzyństwa, odcinając się stanowczo od prób nadania jej sytuacji heroicznego wymiaru. Aktorka jasno stwierdziła, że jej życie to po prostu ogromny wysiłek, a nie bohaterstwo. To była ważna deklaracja, która stawiała sprawy jasno: jej codzienność jest ciężka, ale nie jest żadnym aktem męczeństwa.
Nigdy nie ukrywałam Zosi. To nie tak, że nagle wyciągnęłam ją z szafy. Wszyscy, którzy mnie znali, wiedzieli, że moja córka choruje na porażenie mózgowe. Natomiast przez wiele lat nie byłam w stanie mówić o tym, co nas spotkało, nie płacząc i nie rozpaczając. W którymś momencie poczułam, że w końcu czuję się na siłach, by normalnie o tym rozmawiać. I wówczas uległam namowom pani Pytlakowskiej z "Vivy!". Nie żałuję. Miło wspominam zarówno nasze spotkanie, jak i sesję zdjęciową, która jest dla nas wspaniałą pamiątką. Czy ten wywiad komuś pomógł, czy raczej zaszkodził? Tego nie wiem. Nie mnie to oceniać.
Jednocześnie Malec odcięła się od roli aktywistki czy ambasadorki spraw osób z niepełnosprawnościami. Podkreśliła, że nie czuje w sobie potrzeby działania na rzecz innych, a jej uwaga i energia są całkowicie skupione na córce i jej potrzebach. Mimo to, z wielkim podziwem wypowiedziała się o zaangażowaniu innych, jak choćby Ewa Błaszczyk, która aktywnie działa na rzecz chorych dzieci. To pokazuje, że nawet stawiając granice, Malec ma szacunek dla wysiłku innych.
We mnie nie ma potrzeby działania na rzecz innych. Nie jestem typem aktywistki, społeczniczki. Skupiam się na Zosi i na sobie. Ale podziwiam to, co robi Ewa Błaszczyk. Ona jest niesamowita. Ja nie mam w sobie pokładów takiej siły. A może po prostu jeszcze ich nie odnalazłam? - mówi
Lata terapii i nowe nastawienie
Aktorka z optymizmem oceniała systemowe wsparcie, przyznając, że sytuacja rodzin wychowujących dzieci z niepełnosprawnościami z czasem ulega poprawie. Zauważyła też, że społeczeństwo staje się coraz bardziej otwarte na integrację osób z niepełnosprawnościami. To ważny sygnał, że pomimo trudności, dostrzega pozytywne zmiany w otoczeniu.
Jest coraz lepiej. I to jest budujące. Jadąc na nasze spotkanie, słuchałam w radiu audycji o projekcie ustawy o asystencji osobistej osób z niepełnosprawnościami. Mam poczucie, że jako społeczeństwo jesteśmy coraz bardziej otwarci na funkcjonowanie osób z niepełnosprawnościami w przestrzeni publicznej. Wszystko zmierza w dobrym kierunku.
Mimo upływu lat, Malec nie traciła głębokiej nadziei na poprawę stanu Zosi. Wciąż wierzy, że postępy w medycynie pozwolą jej córce w przyszłości na samodzielne poruszanie się i komunikację werbalną. Obecnie porozumiewają się pozawerbalnie, co po wielu latach wspólnego życia i poznaniu się, ułatwia im codzienne funkcjonowanie.
Gdzieś głęboko ta wiara ciągle we mnie jest. Mam nadzieję, że medycyna rozwinie się na tyle, że będzie to możliwe. Ale cały czas próbujemy też różnych mniej konwencjonalnych metod.
Aktorka przyznała, że po latach intensywnego poszukiwania i testowania kolejnych terapii, nadszedł moment przesycenia. Ona i Zosia potrzebowały chwili, by "po prostu normalnie żyć", zamiast ciągle gonić za kolejnym zabiegiem. Malec podkreśliła, że kluczowa jest jej własna praca nad nastawieniem, ponieważ to u niej, a nie u córki, zmiany są łatwiejsze do wprowadzenia. Zwróciła też uwagę na to, że jej stabilna sytuacja finansowa – wynikająca z zawodu i popularności – pozwala jej na komfortowe życie, co bardzo ułatwia koncentrowanie się na pozytywnych aspektach ich wspólnej codzienności. W ten sposób, słynna aktorka pokazuje, że za każdą rolą kryje się realny człowiek, który codziennie toczy własną, bardzo osobistą bitwę.
Zosia komunikuje się pozawerbalnie. Gdy się ją pozna, ta komunikacja staje się łatwiejsza. Choć poranki wciąż nie są proste. Ale tak już wygląda moje życie. Czy mogę coś zmienić? Staram się, ale zrozumiałam też, że im bardziej ja zmienię swoje podejście i nastawienie, tym bardziej zmieni się Zosia. Jej dużo trudniej jest coś w sobie zmienić. Tak więc pracuję nad sobą. Oczywiście, że wolałabym mieć zdrowe dziecko, które kończyłoby właśnie studia, miało chłopaka i żyło swoim życiem. Ale nie mam. Nie zamierzam się z tego powodu biczować czy katować. Staram się po prostu jak najprzyjemniej żyć. Mój zawód i związane z nim zarobki na pewno mi to ułatwiają. Pieniądze szczęścia nie dają, ale przyjemniej płakać w mercedesie niż maluchu. Mam ten komfort, że mogę raz na czas wybrać się na śniadanie do Cafe Bristol czy pojechać na kilkutygodniowe wakacje na Kretę. Te ciemniejsze strony życia i tak nas dopadną. Po co więc się na nich skupiać? Lepiej skoncentrować się na tych jaśniejszych.

