Tylko u nas. Czadoman szczerze o disco polo, zazdrości żony i fankach. "Czasem jestem przytulany zbyt mocno"
Jak oceniasz sytuację, życie artystów w czasie pandemii i jak sam sobie radziłeś przez ostatni rok?
- Dramatyczna sytuacja jest patrząc przez pryzmat branży, w ogóle artystów, muzyki rozrywkowej, aktorów. Jest dramat i tragedia. Żyjemy głównie z koncertów, a jak wszystkim wiadomo, nie mamy takiej możliwości, aby wyjść na scenę, spotkać się z ludźmi, zaprezentować swoje utwory na imprezach plenerowych, klubowych czy imprezach innego typu. Niestety ci artyści, którzy żyją tylko z muzyki, czy też aktorzy ze sceny, nie mają za wesoło już od roku. Jeśli ktoś się czymś innym zajmuje wiadomo, że jest mu lepiej, pod warunkiem, że w tej drugiej dziedzinie też nie ma drastycznych ograniczeń.Na szczęście ja miałem pracowity poprzedni rok, miałem przyjemność wystąpić w kilku programach. Jeden z nich, Twoja Twarz Brzmi Znajomo, nawet udało mi się wygrać, więc bardzo pozytywny był ten rok dla mnie. Moja praca polega na tym, że większość czasu spędzam poza domem, jestem albo na scenach, w studio albo na planie. W tym okresie więcej czasu mogłem poświęcić rodzinie, dzieciom. To jest cudowny czas, który tracimy bezpowrotnie będąc gdzie indziej, a nie w domu. Jeżeli miałby narzekać, zgrzeszyłbym, a nie chcę tego robić.
Jeśli Ty nie zajmowałbyś się muzyką, to czym?
- To byłbym perkusistą (śmiech). Prowadzę różne działalności, jeżeli czas mi pozwala, ale nie chcę o tym mówić. Żyję nie tylko z grania.
Co najlepiej, a co najgorzej wspominasz z udziału w Twoja Twarz Brzmi Znajomo?
- Jeżeli miałbym otworzyć worek z negatywami to raczej nie znalazłbym tam nic, żadnych minusów. Same plusy. Niesamowita atmosfera przede wszystkim, niesamowita przygoda życiowa - móc wcielić się w inne sławne postaci. Przepiękna przygoda, będę wspominał ją do końca życia z uśmiechem na ustach.
Który występ był dla Ciebie największym wyzwaniem?
- Największym wyzwaniem emocjonalnym były dwa. Gdy miałem okazję wystąpić jako Magda Umer, mocno wstrząsnął mną utwór. Musiałem wejść mentalnie w postać kobiety, a nie jestem aktorem i nie jest to dla mnie na pstryknięcie palca. Musiałem 2-3 dni wchodzić w tę postać. No i występ finałowy jako Krzysztof Cugowski z utworem, który towarzyszy mi od młodych lat.
Jestem fanem Budki Suflera. Słuchałem od dziecka rockowych rzeczy. Wychowywałem się na Deep Purple, Black Sabbath czy tego rodzaju muzyce. Z polskich zespołów Perfect czy Budka Suflera przypadała mi zawsze gustu. Miałem przyjemność wyjść i zaśpiewać świetny utwór, Jest taki samotny dom, w postaci Krzysztofa Cugowskiego, którego bardzo cenię.
Skoro lubisz taką muzykę, czemu zdecydowałeś się na disco polo, a nie na przykład rocka?
- Kocham ludzi, kocham scenę. Jest niewątpliwym sukcesem, że moja miłość mnie utrzymuje: ludzie, muzyka, dźwięki, scena. Nieważne, czy wychodzę na scenę w czarnych glanach czy w żółtych jako Czadoman. Od kilkunastu lat gram przeróżną muzykę i w pewnym momencie postanowiłem być wesoły, zabawny i taką też twórczością się zajmować.
Skąd pomysł na pseudonim?
- Kiedyś zażartowałem, że przewróciłem się na rowerze i wymyśliłem tego Czadomana, którego po prostu stworzyłem. Spoglądając na scenę muzyki rozrywkowej, łatwej, lekkiej i przyjemnej, jaką jest disco w Polsce, brakowało mi na tej scenie superbohatera, kogoś z czadem. A jak superbohater i czad to nic innego Czadoman. Tak wymyśliłem tę postać, w którą z przyjemnością wchodzę i którą jestem.
Co łączy Czadomana, którego widzimy na scenie, z Tobą, kiedy nikt nie patrzy?
- To, że wchodzę w żółte glany z ceemką wyszytą na klacie nie znaczy, że nie jestem sobą. Wykonuję utwory nie tylko jako Czadoman, ale też jako Paweł Dudek, jeśli ktoś chce posłuchać, zapraszam na Youtube. W życiu mamy bardzo różne nastroje. Nie zawsze jest hossa z uśmiechem, czasem jesteśmy nostalgiczni. Kiedy ja jestem nostalgiczny, tworzę jako Paweł Dudek, ale jeżeli mam w sobie niepohamowaną radość, energię, chęć do życia i do zabawy to automatycznie mój mózg zamienia się w Czadomana.Są plusy Czadomana. Jak narozrabiam na mieście i wrócę do domu to ktokolwiek by miał pretensję, mogę powiedzieć, że to nie ja, tylko Czadoman. (śmiech)
Czy żona jest zazdrosna o fanki?
- Nie, absolutnie. Nie można budować czegoś bez zaufania. Doskonale zdaje sobie sprawę, jak wygląda moja praca. Może faktycznie fajnie byłoby, gdyby była zazdrosna, ale nie jest. (śmiech)
Miałeś jakąś sytuację z nachalnymi fankami, kiedy wprost kazałeś komuś odejść, nie chciałeś żadnej interakcji?
- Nigdy nie odpycham ludzi od siebie. Wręcz przeciwnie, lgnę do ludzi, bo kocham ich. Uwielbiam być między ludźmi. Zdarza się po graniu, jeżeli czas pozwala, że wychodzę do publiczności, witam się z nimi, robię zdjęcia. Często jestem przytulany, często zbyt mocno. (śmiech) Często nawet drapany. Wiadomo, czasem pojawi się ręka z dłuższymi paznokciami na szyi czy na twarzy, ale mimo tego, że czasami są ciężkie sytuacje, zdaję sobie sprawę, że na tym też polega moja praca i jest mi miło, że ludzie lgną do mnie. Tak po prostu.
Mówi się, że Zenek Martyniuk jest królem disco polo. Jak Ty uważasz, starasz się na nim wzorować?
- Bardziej niż Zenka znałem twórczość Marcina Millera czy Radka Liszewskiego, którzy są dzisiaj moimi serdecznymi kolegami.Zenek i Marcin to grupa moich kolegów, z którymi się spotykam i których lubię. Ciężko mi oceniać ich przez pryzmat słuchacza. Nie rozglądam się na pracę na innych, staram się pracować samodzielnie, przede wszystkim piszę własne utwory. Jakie to ma odzwierciedlenie? Chyba dobre. Płyty się sprzedają, mam ponad 300 mln wyświetleń na Youtubie więc chyba nie ma sensu oglądać się na pracę kogoś innego.
Jestem w trakcie robienia nowego numeru. Nie ma tytułu, bo sam się jeszcze motam, ale mam nadzieję, że na wiosnę będzie gotowy. Mogę powiedzieć, że jest w troszeczkę odmiennym klimacie niż te, które robiłem do tej pory.