Padła główna wygrana w "Milionerach". Przed zwycięstwem doszło do niebywałych scen. Szok!
Jego decyzja wprawiła publiczność w osłupienie. Został sam na sam z pytaniem o najwyższą stawkę i zerowym kołem ratunkowym! Czy zaryzykował, by zdobyć milion w "Milionerach"?
Milionerzy: teleturniej wraca do gry, i to na wysokich obrotach
Telewizyjne hity mają to do siebie, że potrafią zmartwychwstać i odświeżyć swoją legendę. Tak jest właśnie w przypadku "Milionerów". Kultowy format powrócił, ale już pod nowymi skrzydłami Polsatu, z nowymi zasadami i, co najważniejsze, z niezastąpionym Hubertem Urbańskim za sterami. Od 1 września 2025 roku emocje znowu sięgają zenitu, a my, widzowie, znowu łapiemy się za głowę, słysząc pytania, które potrafią zaskoczyć nawet największego erudytę.
Nowa odsłona teleturnieju to nie jest tylko kosmetyka. Zmieniono kilka kluczowych elementów, które sprawiły, że gra jest bardziej ryzykowna i bardziej opłacalna. Przede wszystkim, twórcy poszli w górę z finansami: progi gwarantowane wzrosły i wynoszą teraz 2000 zł oraz solidne 50 000 zł. To jest jasny sygnał: gra warta jest świeczki, a nawet jeśli odpadniesz na wysokim poziomie, nie odejdziesz z pustymi rękami.
Jednak prawdziwą rewolucją okazało się poszerzenie arsenału gracza. Do klasycznego pół na pół, telefonu do przyjaciela i pytania do publiczności, doszło czwarte koło ratunkowe: pytanie do prowadzącego. Ten ruch natychmiast stał się hitem. W końcu Hubert Urbański, ikona tego programu, zamiast stać z boku, staje się czynnym, choć ograniczonym, uczestnikiem rozgrywki. Choć to koło można wykorzystać tylko raz (w sumie można użyć trzech z czterech dostępnych kół), gracze chętnie po nie sięgają. To wprowadza element niepewności i dodatkowej interakcji, której brakowało w starym formacie. Widzowie i publiczność momentalnie to pokochali, bo dodaje to ludzkiego czynnika do stresującej gry.
Pół miliona to nie milion: dramaty w fotelu
Mimo tych wszystkich ułatwień, próg miliona złotych pozostaje świętym Graalem. W nowej, przejętej przez Polsat serii, doczekaliśmy się już 41. odcinka, a pytanie o główną nagrodę padło zaledwie po raz drugi. To pokazuje, jak trudna i selektywna jest ta gra.
Pierwszą osobą, która stanęła naprzeciw milionowi, był Adrian Macielak w odcinku z 22 października. Jego pytanie brzmiało: Nupturient, to ktoś, kto szykuje się: a) do ślubu, b) do matury, c) do wojska, d) na koncert. Pytanie z kategorii "coś-słyszałem-ale-nie-pamiętam-gdzie" okazało się decydujące. Pan Adrian, po burzliwej refleksji i kalkulacji ryzyka, podjął decyzję, którą szanuje każdy rozsądny gracz. Zrezygnował z dalszej gry. Opuścił studio z imponującą sumą 500 000 złotych. Wiele osób zastanawiało się, czy podjął dobrą decyzję, ale w grze o takie pieniądze, rezygnacja to często najbardziej racjonalna strategia.
Historia pisana ryzykiem: narodziny milionera
Ale magia teleturnieju polega na tym, że za każdym razem pojawia się ktoś, kto jest gotów zaryzykować. I właśnie tego doczekaliśmy się w ostatnim odcinku. Kolejna osoba grająca stanęła przed historyczną szansą. Pytanie dotyczyło terminu określającego osoby, dla których intelekt jest głównym czynnikiem atrakcyjności – to było to ostatnie, kluczowe pole minowe.
Stawka była ogromna: wygrana dawała milion, rezygnacja gwarantowała 500 000 złotych, a błędna odpowiedź obcinała sumę do 50 000 zł. Co ciekawe, ten uczestnik, Bartosz Radziejewski, wszedł do finałowej rozgrywki bez żadnego koła ratunkowego. To oznaczało, że musiał polegać wyłącznie na własnej wiedzy i intuicji. To jest właśnie ten moment w teleturniejach, kiedy widzowie wstrzymują oddech, a kalkulatory w głowie pracują na najwyższych obrotach.
Bartosz Radziejewski, mimo braku wsparcia publiczności, przyjaciela czy Huberta, postawił wszystko na jedną kartę. Zdecydował się na odpowiedź C, która, ku euforii w studio, okazała się prawidłowa.
Tym samym sięgnął po główną nagrodę. Zapisując się w historii nowej edycji, Bartosz Radziejewski udowodnił, że "Milionerzy" nadal są grą, w której wiedza połączona z odwagą jest kluczem do sukcesu. Jego zwycięstwo to najlepsza reklama dla nowego formatu i dowód na to, że Polsat ma w rękach prawdziwą telewizyjną żyłę złota. Czekamy na kolejnych śmiałków, ale poprzeczka została postawiona niezwykle wysoko.