Rozgadały się po śmierci Zającówny. Takie słowa, że łzy płyną strumieniami
Niespodziewanie odszła od nas Elżbieta Zającówna. Informacja o śmierci aktorki wstrząsnęła środowiskiem artystycznym. Głos w sprawie zabrały m.in. Agata Młynarska i Adrianna Biedrzyńska.
Elżbieta Zającówna nie żyje
Niespodziewanie, w wieku 66 lat, odeszła od nas jedna z najbardziej charakterystycznych polskich aktorek. Wiadomość o śmierci Elżbiety Zającówny, przekazana przez Związek Artystów Scen Polskich 29 października, zaledwie dwa dni przed Dniem Wszystkich Świętych, głęboko poruszyła zarówno fanów, jak i środowisko artystyczne.
Zającówna, którą pokochaliśmy za role w kultowych filmach, takich jak "Vabank" czy serialu "Matki, żony i kochanki", od lat zmagała się z poważną chorobą. Mimo wycofania się z życia publicznego, pozostawała w sercach widzów jako utalentowana aktorka o niepowtarzalnym poczuciu humoru. Jej odejście to ogromna strata dla polskiego kina i teatru.
Tylko u nas: Ślub tuż przed śmiercią. Ostatnie chwile szczęścia Zającówny. Znamy szczegóły Wstrząśnięta Beata Tyszkiewicz przemówiła po śmierci Zającówny. Wyznanie aktorki łamie serceZ wielkim smutkiem i niedowierzaniem żegnamy naszą koleżankę Elżbietę Zającównę, członkinię ZASP-u, absolwentkę krakowskiej PWST, którą ukończyła grając Dziewczynę i Bajaderę w przedstawieniu dyplomowym „Pieszo” Mrożka. Wielką popularność przyniosły jej role Natalii z filmu „Vabank” i „Vabank II” czy Hankę Trzebuchowską w serialu „Matki, żony i kochanki” Juliusza Machulskiego, u którego zagrała też Aktorkę Krystynę w obrazie „V.I.P”, czy Strażniczkę w blokhauzie w „Seksmisji”. Aktorka warszawskich teatrów: Syrena, Na Targówku, Komedia i Bajka, Teatru Nowego w Łodzi, czy Teatru Miejskiego w Lesznie. Ostatnią premierę zagrała w sztuce „Freda i Zuza” Meggi W. Wrightt pokazanej w Promie Kultury na Saskiej Kępie. W jednym z wywiadów powiedziała: „Uwielbiam się śmiać, uwielbiam wesołych ludzi. Tak właśnie chcę żyć…” I taką Cię zapamiętamy. Żegnaj Elu! - czytamy na profilu Związku Artystów Scen Polskich
Na co chorowała Zającówna?
Kariera Zającówny rozwijała się błyskawicznie, jednak los miał dla niej inne plany. Diagnoza choroby von Willebranda brutalnie przerwała jej artystyczne aspiracje. To rzadkie zaburzenie krzepliwości krwi oznacza, że nawet niewielkie skaleczenie może prowadzić do długotrwałych i obfitych krwawień. Dla aktorki, której role często wymagały wysiłku fizycznego, była to diagnoza wręcz wykluczająca dalszą karierę. Każde uderzenie, każdy upadek na planie filmowym stawał się potencjalnym zagrożeniem dla jej zdrowia, a nawet życia.
Zmuszona zrezygnować z ukochanej pasji, Zającówna musiała odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Codzienność stała się nieustanną walką o zdrowie. Każde wyjście z domu było obarczone ryzykiem, a nawet zwykłe czynności, takie jak golenie czy szczotkowanie zębów, wymagały szczególnej ostrożności. Aktorka musiała zrezygnować z wielu przyjemności, w tym z uprawiania sportu, który był jej ogromną pasją. Decyzja o porzuceniu kariery aktorskiej była niezwykle trudna. Świadomość, że nie będzie mogła już realizować swoich artystycznych marzeń, była bolesna. Jednak zdrowie okazało się priorytetem. Zającówna musiała pogodzić się z tym, że życie pisze czasem zaskakujące scenariusze i że czasem trzeba zrezygnować z tego, co kochamy, by móc żyć.
Gwiazdy wspominają Elżbietę Zającównę
Agata Młynarska w rozmowie z Poltkiem wspomina w samych ciepłych słowach aktorkę:
Elżbieta była jedną z najpiękniejszych, najatrakcyjniejszych kobiet, jakie poznałam, pracując w TVP. Miała klasę i styl. Wdzięk i urok. Świetnie ruszała się na scenie. Zawsze elektryzowała publiczność. Jej uśmiech i te wielkie, śmiejące się oczy mam teraz przed sobą. W trudnych czasach braku wszystkiego w Polsce, Elżbieta zachwycała światowym stylem. Zawsze ogromnie serdeczna, radosna, bardzo uczynna. Miała też ogromne poczucie humoru, zresztą nie mogło być inaczej, skoro była żoną jednego z najlepszych polskich satyryków - Krzysztofa Jaroszyńskiego. W latach 90. patrzyłam na nich, jak na parę z Hollywood. (…) Spotykałyśmy się wiele razy. Przy koncertach, biesiadach TVP2, "Bezludnej wyspie", czy wielu innych programach - wspomina
Małgorzata Potocka, która grała z nią w “Matkach, żonach i kochankach" wyznała Złotej Scenie:
Bardzo się zaprzyjaźniłyśmy w czasie, gdy kręciłyśmy “Matki, żony i kochanki” i to pozostało między mną, Anią i Elżbietą. Nie miałyśmy kontaktu takiego codziennego, ale spotykałyśmy się na festiwalach, uroczystościach polsatowskich czy na innych wydarzeniach filmowych. Gdy przypadkowo się zobaczyłyśmy, to lądowałyśmy w najbliższej kawiarni i nie mogłyśmy się rozstać. Takie spotkania były najlepsze, bo zawsze ciężko się umówić. Elżbieta była piękną kobietą, miała najlepszą figurę i nie mogę uwierzyć, że już jej nie zobaczę – wyznała Małgorzata Potocka dla Złotej Sceny.
Adrianna Biedrzyńska, która była bardzo mocno związana z aktorką opowiedziała tylko:
Muszę dojść do siebie. Za blisko byłyśmy.
A jak zapamiętała ją Joanna Kurowska?
Była osobą z wielką klasą. Jedną z niewielu kobiet w zawodzie, które dobrze oceniały swoje koleżanki. Jako nieliczna prawiła komplementy, gdy się dobrze zagrało. Była żoną producenta, a żony producentów bywają wyniosłe, tu było odwrotnie. Była przystępna, miła. To było coś fantastycznego. Nie obgadywała nikogo, mówiła rzeczy pozytywne. Mam o niej bardzo dobre zdanie – powiedziała Kurowska "Super Expressowi".
Wspomniała ją także Beata Tyszkiewicz.